piątek, 15 czerwca 2018

Rozdział I

     Minęło już dziewiętnaście długich lat, od kiedy wszyscy byli wolni od władzy podłego czarnoksiężnika. Dla niej, dziewiętnaście lat codziennych starań, nauki, ciężkiej pracy i ciągłego smutku w sercu. Było po wojnie, ludzie w końcu zapomnieli o tym, co się stało, zapomnieli nawet kim ona tak naprawdę była. Nie było już żadnego zagrożenia, ale ona wciąż wzdrygała się na każdy odgłos, szelest, obserwowała bacznie otoczenie. Zmieniła się, bardzo się zmieniła. Jej przyjaciele byli szczęśliwi, każdy założył rodzinę i zdobył karierę. Ona też za tym goniła - na początku. Po tylu latach była jednak zmęczona. Ukończyła studia, jak zawsze z najlepszymi wynikami, zaczęła pracę wpierw w Ministerstwie, aż w końcu zaproponowali jej stanowisko Ministra.
Ale ona nie była pewna.
      Kiedy myślała nad podjęciem decyzji coś w jej sercu – choć nigdy serca nie słuchała – podpowiadało jej, że to nie miejsce dla niej. W ostatni dzień zastanawiania się zaparzyła sobie ciemnej, mocnej kawy i usiadła w ulubionym fotelu w mieszkaniu na obrzeżach Londynu. Jak co wieczór spojrzała przez okno na obskórne bloki i westchnęła ciężko. Kiedy się tu wprowadzała nie sądziła, że mieszkanie może należeć do jedynej osoby, do której czuje tak silne wyrzuty sumienia. Przejrzała pozostawione w mieszkaniu rzeczy i nie mogła wyjść ze zdumienia, że mógł tu mieszkać, w takiej dzielnicy. Ale, kto by pomyślał, że ona tutaj zamieszka.
     Mogłam go uratować...
     Przed jej oczami, za oknem na ulicy pojawiła się kobieca postać w ciemnozielonej szacie. Z pod parasolki wystawały jedynie okulary i kosmyki siwych włosów. Od razu poznała tę kobietę, która przemierzyła ulicę w kierunku jej domu. Odstawiła kubek z kawą, nasunęła na blade nogi papiloty i zeszła schodami na dół, do korytarza z drzwiami. Nim rozległo się pukanie ona już otworzyła drzwi.
     - Witaj Hermiono. Znów siedziałaś przy oknie? - Odparła z bladym uśmiechem siwa kobieta.
     - Witam, profesor McGonagall. Tak. - Uśmiechnęła się do swojej byłej profesorki i przepuściła ją w drzwiach.
     Gestem zaprosiła starszą kobietę na górę do salonu. McGonagall była już staruszką doświadczoną przez życie. Wojna wciąż odbijała się na jej sercu echem, a liczne bruzdy na twarzy, zgarbienie kobiety i wciąż siwiejące włosy potwierdzały tą teorię. Straciła podczas tych lat walki wielu przyjaciół łącznie z najbliższymi. Minerva rozejrzała się po pomieszczeniu smutnymi oczami.
     - Po tylu latach, a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić do zmian, które tu wprowadziłaś. Pamiętam, jakby to było dzisiaj, gdy wszyscy w czwórkę tu zasiadaliśmy do herbaty... - Stwierdziła nostalgicznie, po czym westchnęła ciężko.
     - Skoro mówisz już o herbacie, to ta co zawsze? - Hermiona została już za pierwszą wizytą profesorki poproszona, by zawsze, gdy ta zaczyna wspominać przerwała jej.
     - Tak, oczywiście. - Odpowiedziała uśmiechając się do młodszej czarownicy dziękując. - Hermiono, przyszłam dzisiaj do ciebie w konkretnej sprawie. - Kobiety weszły do ładnie ale skromnie urządzonej kuchni, w której pomimo szarości nie brakowało czerwonych i złotych ornamentów. Hermiona nalała wody do dzbanka i zaczęła ją gotować, sięgając po kubek, który był zawsze zarezerwowany dla Minerwy. Nauczycielka zasiadła przy stole.
     - Niespodziewane. Zatem słucham – Gospodyni nie przerywała swoich czynności nie spodziewając się niczego aż nazbyt szokującego.
     - Nie wiem czy słyszałaś, ale Slughorn zmarł niedawno, na zawał. - Zmęczony głos sprawił, że Hermiona nagle stanęła w bezruchu analizując każde słowo.
     - Nie, nie słyszałam... Bardzo mi przykro. - Była to jednak pół prawda, nie przepadała za tym człowiekiem, ale nikomu nie życzyłaby śmierci.
     Zaczęła na nowo, już trochę nerwowo szykować herbatę. Czajnik zaczął gwizdać, więc wyłączyła ogień pod nim i zalała kubek.
     - Z tego też względu brakuje mi w kadrze nauczyciela od Eliksirów. - Hermiona postawiła przed Minerwą naczynie, na co kobieta nie przerywając kiwnęła jej głową w podziękowaniu. - Zawsze byłaś dobra w tych sprawach, Hermiono. Przychodzę do ciebie z ofertą pracy w szkole. - Dziewczyna podniosła na nią zdziwiony wzrok, więc dyrektorka Hogwartu szybko uzupełniła swoją wypowiedź. - Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dostałaś możliwość zostania Ministrem Magii, jednakże nigdy nie zaszkodzi spytać, prawda? Nie proszę o natychmiastową decyzję, jednak muszę wiedzieć, czy szukać dalej.
     - Przepraszam na moment...
     Hermiona opuściła kuchnię i podeszła do okna w salonie, gdzie pozostawiła swój kubek. Chwyciła go w ręce i upiła łyk zerkając znów na paskudną przestrzeń identycznych domostw.
     Zaczęła rozmyślać nad swoim życiem i decyzją, którą przyszło jej podjąć. Mogła zostać Ministrem, mieć władzę nad czarodziejskim światem i w końcu odnawiać go jak należało. Ale zmiany, które w niej zaszły przez lata, to, że stała się bardziej oschła, bardziej zimna i racjonalna niż przedtem, zdecydowanie mniej wesoła i nawet żarty czasem zmieniały się na nieprzyjemne, przekraczające krytyczne granice zasiewały w niej wątpliwości. Przez moment powróciła wspomnieniami do Severusa Snape, znienawidzonego nauczyciela, postrachu Hogwartu. Żyła w jego domu. Powoli zaczynała zachowywać się jak on, z resztą wojna już sprawiła, że zaczynała rozumieć jego zachowanie. Teraz Minerwa proponowała jej pracę, jego pracę. Wiedziała, że wymieniona kobieta stoi w progu salonu i przygląda się nie śmiąc przerwać chwili kontemplacji młodej czarownicy.
     - Minerwo, jakim nauczycielem teraz był Slughorn? - Spytała nie zastanawiając się nawet.
      - Dobrym dla uczniów, ale zdecydowanie zbyt pobłażliwym...
     - Czyli tak samo, jak kiedy nas uczył. - Przerwała jej. - Nie takie powinny być eliksiry. Tylko jedna osoba jest w stanie prowadzić ten przedmiot jak należy.
     - Ale Severus nie żyje.
     - Wiem. Sądzisz, że będę w stanie chociaż po części mu dorównać? - Nie odrywała spojrzenia od krajobrazu za oknem. Minerwa jednak nie odpowiedziała. Dla Hermiony jednak było to jednoznaczne milczenie.
     Nikt go nie zastąpi...
     Po kolejnym, ciężkim westchnięciu Granger odwróciła się w kierunku Minerwy. Uśmiechnęła się do niej i kiwnęła głową. Przyjęła propozycję swojej przyjaciółki, czuła, że ma podążać drogą Mistrza Eliksirów, mistrza jej samej, choć on nie zdawał sobie z tego sprawy. Szanowała go, był dla niej wzorem do naśladowania, więc starała się go naśladować, uczyć się od niego. Charakter, wybór mieszkania, praca – to tak naprawdę przypadkowe zdarzenia, ale dające jej konkretny kierunek.
     - Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy Hermiono. - Starsza kobieta podeszła do brunetki i przytuliła ją delikatnie, ale zdecydowanie. - Dziękuję.
                                                                      ****
     Następnego dnia Hermiona wstała o swojej zwyczajowej godzinie - piątej. Za oknem już od dawna było jasno, ale jak co dzień nad Spinner's End słońce przysłaniały gęste chmury. Nałożyła na siebie szlafrok i powłóczyła nogami do łazienki. Stanęła przed lustrem przyglądając się swojej wątpliwej urodzie. Długie, puszyste loki zdecydowanie oklapły, a pozostałością po nich były delikatne fale układające się grzecznie na ramionach. Zmarszczki koło oczu i ust dodawały jej powagi. Blade usta zlewały się ze skórą, a piegi delikatnie odznaczały na nosie. Uśmiech nie gościł już na jej twarzy, a oczy nie jarzyły się tym ciekawskim i dumnym błyskiem jak niegdyś. Teraz były to zwykłe, czekoladowe oczy.
      Nie czuła potrzeby życia.
      Egzystowała, to było wszystko na co ją stać. Wizyta Minerwy poprzedniego dnia dodała jej co prawda otuchy, ale Hermiona wątpiła, by kiedykolwiek powrócił jej dawny wigor.
     Westchnęła ciężko, po czym wykonała poranne, higieniczne czynności i wyszła do kuchni znów zaparzając sobie mocnej, ciemnej kawy. Spojrzała na kalendarz powieszony tuż pod zegarem na ścianie, przy której ustawiony był stół. Ostatni dzień lipca i trzydzieste ósme urodziny Harrego Pottera. Chłopak znów wystawiał huczne przyjęcie wraz z rodziną i jak zawsze wysłał Hermionie zaproszenie, a ona już od ośmiu lat z niego nie korzystała. Nigdy nie przepadała za takimi przyjęciami, ale ostatnie lata były dla niej szczególnie drażliwe pod tym względem. Nie czuła najmniejszej ochoty pojawiać się w miejscach, gdzie mogliby ją spotkać najbliźsi – nie spodobałoby im się to, co by zobaczyli.
     Pokręciła powoli głową i odłożyła kubek kawy, by przejść do sypialni przebrać się w służbowe ubrania. Ubrała szarą garsonkę i czerwoną apaszkę. Za pomocą różdźki związała włosy w ciasnego koka i zabrała swoją równie szarą torebkę. Weszła znów do toalety i zrobiła szybki, delikatny makijaż, by ponownie znaleźć się w kuchni. Zegar wskazywał piątą pięćdziesiąt dziewięć. Dopiła szybko kawę i wskazówki przesunęły się na równą szóstą. Odłożyła kubek do zlewu i podeszła do kominka w salonie. Wyjęła z worka leżącego na kominku garść proszku Fiuu i stanęła, lekko przygarbiona w kominku. Rzuciła proszkiem o ziemię i krzyknęła:
     - Ministerstwo Magii!
     Buchły zielone płomienie i po chwili ciemności Hermiona znalazła się w głównej sali Ministerstwa. Wyszła szybko z kominka nie blokując innym, wylewającym się wręcz urzędnikom drogi. Przeszła koło pomnika i zameldowała swoje przyjście prosząc jednocześnie o kontakt z szefem Departamentu Władzy u dyżurującej. Ta posłała szybko patronusa do szefa, a po chwili ten sam patronus powrócił do właściciela oznajmiając, że Hermiona może przyjść. Poszła więc na drugie piętro, przeszła przez cały korytarz, gdzie na końcu były umieszczone drzwi z napisem "Departament Władzy". Zapukała lekko drżącą ręką i otwarła drzwi nie czekając na zaproszenie. Przy metalowym biurku pełnym papierów siedział czarnoskóry mężczyzna w błękitno-fioletowej szacie.
     - Witaj Hermiono! - Przywitał ją uśmiechem śnieżnobiałych zębów by po chwili znaleźć się tuż obok niej zamykająć ją w żelaznym uścisku.
     - Witaj, Kingsley. - Odparła klepiąc go delikatnie po plecach. Gdy się odsunął w oczach miał pełno nadzieji, a dziewczyna poczuła delikatny skurcz na myśl, że tą nadzieję zdepta.
     - Podjęłaś już decyzję? - Spytał podchodząc znów do biurka i oparł się o niego biodrem.
      - Tak, ale nie spodoba ci się. - Uśmiech nagle mu przygasł. - Nie zostanę Ministrem oraz... Chciałabym zwolnić się z pracy.
      - Hermiono, jeśli to przez tą propozycję, to proszę zastanów się jeszcze...
      - Nie, Kingsley, to nie przez to. Po prostu chce zmienić pracę.
     - Znalazłaś coś lepszego od Ministerstwa? Wybacz, ale co może być dla ciebie lepsze? - Schekelbolt był zdecydowanie zdruzgotany informacją Hermiony.
     - Będę uczyć w Hogwarcie. - Odpowiedziała, a po twarzy czarnoskórego przebiegły jednocześnie uczucia złości, niedowierzania i zawodu.
     - No dobrze. To twoja decyzja. Pamiętaj, że gdyby ci się nie powiodło, to zawsze możesz tu wrócić. - Dziewczyna podeszła do dawnego współczłonka Zakonu Feniksa i przytuliła go pocieszająco. Mężczyzna następnie wyciągnął z szuflady parę kartek i usiadł już na fotelu gestem zapraszając Hermionę na krzesło naprzeciw. Wypisał parę rzeczy na kartkach, po czym podał je Hermionie. - Rozumiem, że z okresem wypowiedzenia? - Hermiona jedynie kiwnęła głową, zabrała kartki i długopis. Oczywiście dokładnie przeczytała zasady zwolnienia i uznając je za pasujące zaczęła wypisywać puste luki. Kiedy cała formalność była już gotowa oddała wszystko Shackelboltowi. - Dobrze, to teraz zapraszam do pracy.
                                                                           ****
      Dzień był dla niej bardzo trudny. Departament Bezpieczeństwa Nad Mugolskimi Czarodziejami, którego szefem była, przyniósł jej tego dnia wiele problemów począwszy od znęcania się nad chłopakiem, pierwszoklasistą Hogwartu przez równolatków, poprzez żartobliwe napisy na murach jednego z pół czarodziejskich miasteczek "Mugole do piachu", aż po kolejne ataki na mugolaków przez wciąż istniejących popleczników Voldemorta. Kiedy wyrejestrowała się z pracy i wróciła za pomocą kominka do mieszkania była zmęczona i zdenerwowana. Nie znosiła dni, w których takie rzeczy licznie się zdarzały. Dyskryminowanie mugolskiego pochodzenia wciąż było dla niej bardzo uciążliwe i drażniące. Zrzuciła z siebie oficjalny strój, by zmienić go na zwykłe dresowe spodnie i koszulkę. Weszła do łazienki i stanęła przed lustrem. Miała skołtunione włosy i podkrążone oczy ze zmęczenia.
      - I myślisz, że kim jesteś? - Rzuciła do swojego odbicia w lustrze. - Nic dobrze zrobić nie potrafisz. Tylu ludzi cierpi, a ty jak zawsze nie umiesz im pomóc. - Warczała na siebie ściągając coraz bardziej brwi. W momencie, kiedy żal osiągnął swój punkt kulminacyjny wyciągnęła różdżkę i czerwony promienień poleciał w kierunku lustra rozbijając je, jednak odbił się i idealnie trafił we właściciela. Dziewczyna poleciała do tyłu zatrzymując się w kabinie prysznicowej. Całe zdarzenie spowodowało, że łazienka stała się pobojowiskiem, a Hermionę bolało całe ciało w skutek upadku i zaklęcia. Wstając trzymała się za głowę i dalej klęła na samą siebie.
      - Cholera, Granger, czy ty nawet zaklęcia nie umiesz użyć prawidłowo?
     - Przepr... - Machinalnie miała odpowiedzieć szłysząc tak charakterystyczne warknięcie, jednak nagle uświadomiła sobie absurd sytuacji i podniosła się najszybciej jak mogła do pozycji bojowej wystawiając różdżkę przed siebie. - Kto tu jest?!
      - Zgadnij, idotko. I schowaj ten patyk, nic mi tym nie zrobisz. - Odpowiedział jej, a po sekundzie, pół przeźroczysta postać zaczęła się ujawniać oparta o framugę z założonymi na piersi rękoma i wpatrująca się w nią z ciekawością ale i kpiną.
      - Profesor Snape... - Opuściła różdżkę nie ukrywając swojego niedowierzania. - Jest pan... Duchem...
      - No co ty nie powiesz, od dziewiętnastu lat, jak się nie mylę. - Odparł wciąż kwaśno nie spuszczając z dziewczyny wzroku.
      - Ale... Co pan tu robi? - Zadawała pytania, a Severus ze zniecierpliwienia przewrócił oczami.
      - Gdybym sam to wiedział, to uwierz, że zrobiłbym wszystko, by nie musieć przez tyle lat oglądać twoich wątpliwie mądrych użalań przed lustrem. - Ignorowała jego docinki zbyt zdziwiona jego obecnością.
      - Jak długo pan mnie obserwuje?
      - Słuchaj jak coś do ciebie mówię zamiast bujać w obłokach. Natychiast po śmierci stałem się tym czymś. Swoją drogą, co żeś zrobiła, że mnie przy sobie uwiązałaś? Nie mogę nawet na pięć metrów się od ciebie odsunąć! - By potwierdzić swoje słowa zaczął się oddalać dalej na korytarz, a zanim minęła wypowiedziana długość stanął w miejscu pomimo, że dziewczyna widziała jego starania.
      - Czemu pan wcześniej się nie ujawnił? - Znów zignorowała jego pytanie.
      - Cholera, dzieciaku, czy ja ci wyglądam na wszystkowiedzącego o zaświatach? Nie mogłem! Już tyle razy coś do ciebie mówiłem, ale ty wciąż mnie nie widziałaś. - Był już naprawdę poirytowany.
      Hermiona jednak wyminęła go i podeszła do ulubionego miejsca na rozmyślania – okna w salonie. Oparła się o parapet dłońmi, czując, że wpierw musi się uspokoić. Nie rozumiała, jak to się stało, że Snape był dla niej niewidoczny przez tyle lat, jak w ogóle to możliwe, że jest duchem i sam nie wie czemu. Z tego, co czytała, duchy powracają na ziemię z konkretnych przyczyn i zawsze o tym wiedzą. Albo muszą załatwić pewne sprawy albo są tu za karę badź też sami wybierają taki los. Ale Snape nie wiedział.
      - Profesorze, czy stało się coś pomiędzy pana śmiercią, a pojawieniem się znów w świecie żywych? - Spytała swoim analizującym głosem. Usłyszała ciężkie westchnienie nie dalej niż pięć metrów od siebie.
      - Rozmawiałem z Dumbledorem. - Odparł niechętnie. Spojrzała na niego wyczekując dalszej opowieści. Wzniósł swojrzenie ku niebiosom. - Stwierdził, że nie podjęli jeszcze decyzji, co do mnie i mam być zawieszony w czasie.
      - Kto nie podjął? - Spytała bardziej sama siebie, ale Mistrz Eliksirów nie mógł oszczędzić jej komentarza.
      - Jak się dowiem, to najpierw oni, a potem ty będziecie wąchać kwiatki od spodu.
      - Niech pan sobie daruje, chce panu pomóć. - Odpowiedziała idealnie jego warczącą tonacją.
      - Pomóc? Najpierw pomóż mi się od ciebie uwolnić, to będę najszczęśliwszym duchem na świecie. - Zakpił kolejny raz, a Hermiona, już przytomna całkowicie i zdenerwowana przez kolejną zniewagę znów wyminęła Snape i poszła do sypialni zamykając się w niej. Położyła się na łóżku zamykając oczy i wciąż mając mętlik w głowie.
      - To nic nie da. Już ci mówiłem, nie mogę się od ciebie odsunąć bardziej niż pięć metrów. - Siedział właśnie na fotelu oddalonym idealnie o pięć metrów od niej.
      - I tak po prostu, przez tyle lat obserwuje mnie pan w każdej możliwej sytuacji? - Podniosła się na łokciach przypatując się mu oskarżycielsko, a ten jakby nigdy nic, znudzony pokiwał głową opierając ją na chudej dłoni. - Kiedy jadłam, kiedy spałam, kiedy się przebierałam, kiedy się myłam, nawet kiedy...
      - Tak, Granger, nawet kiedy sypiałaś z jakimś mugolem, studentem czy nawet z samym Krumem. Swoją drogą, jesteś naprawdę taka głupia, by gzić się z tą kupą mięcha? - W głosie Severusa słychać było rozbawienie i kpinę, a wyraz jego twarzy był zniesmaczony. Hermiona poczerwieniała ze wstydu, ale i ze złości.
      - To nie pana interes z kim sypiam! Jest pan bezczelny oglądając mnie w takim intymnych sytuacjach! - Wykrzyczała odruchowo zasłaniając swoją górną część rękoma.
      - Jestem duchem, Granger, kanony etyczne mnie już nie obowiązują. Po za tym, faktycznie masz się czego wstydzić. - Odparł gorzko i spojrzał na nią wymownie.
      - To jest szczyt! Dupek z pana! - Była wściekła, niewyobrażalnie wściekła i upokorzona przez człowieka, którego tak szanowała. On na jej rekacje prychnął.
     - Przestań się drzeć. Chciałaś mi pomóc, więc się zamknij. Tak jak dla ciebie, tak i dla mnie ta sytuacja jest nieprzyjemna. Może w końcu pomyślałabyś co z tym zrobić, bo moje starania poszły na marne. - Zauważyła, że i jego dręczy ta sytuacja. Nie mogła znieść myśli, że widział ją w momentach, kiedy musiała odreagować cały swój stres, jednak postanowiła, że zacznie w końcu spokojnie analizować całą sytuację.
      - Dobrze... W takim razie czemu nagle dzisiaj mogłam pana zobaczyć? - Spytała znów wracając do swojego opanowanego tonu.
     - Granger, ile mam ci tłumaczyć, że i na ten temat nic nie wiem. Kiedy rzuciłaś we własne odbicie zaklęcie ja również poczułem ból w całym ciele, po czym się odezwałem.
     - Czyli zaklęcie musi mieć tu jakieś znaczenie... - Znów zaczęła mówić na głos swoje przemyślenia. - Ale skoro tak, to przecież nie pierwszy raz od dziewiętnastu lat użyłam go. Czyli lustro też może być istotne, albo to, że moje własne zaklęcie trafiło we mnie...
     - To akurat też nie pierwszyzna, Granger. - Wtrącił Snape, na co dziewczyna spojrzała na niego krzywo.
- Od dziewiętnastu lat?
- Przypominam ci wizytę w jednej z kryjówek niedobitków Voldemorta, kiedy to samo zaklęcie odbiło się od szyby i trafiło tak samo w ciebie.
     - Już pamiętam, jak musieli mnie targać w bezpieczny zaułek, bo nie mogłam normalnie oddychać, a zaczęłam dopiero wtedy kiedy uderzyłam nogą o róg budynku. - Odpowiedziała mu smętnie. - Czyli to też odpada. Więc zostaje samo lustro... Profesorze, przecież to pana stary dom...
     - Nie przypominaj mi. Widząc co z nim zrobiłaś mam ochotę trafić cię kolejnym zaklęciem...
     - Niech się pan skupi! - Warknęła, a Severus obrószył się urażony wiedząc, że nie może zrobić jej nic oprócz obrażania. - Skoro pan tu mieszkał, to może powie mi pan czy są tu, na przykład na lustro, rzucone jakieś zaklęcia ochronne czy inne?
      - Żeś akurat luster nie wymieniała... Nie, nie są. Nie potrzebowałem rzucać zaklęć jakichkolwiek na lustra. Może i mam charakter fanatyka bezpieczeństwa, ale po jaką cholerę akurat lustra miałem zaczarować?
      - No nie wiem, może żeby pan ładniej w nich wyglądał... - Odparła kwaśno pierwszą rzecz, która nasunęła jej się na myśl. Po chwili zrozumiała, że może znów zostać obrzucona błotem za takie komentarze.
     - Doprawdy, nieźle ci się dowcip wyostrzył. - Kolejna złośliwość.
     - Czemu nie potrafi się pan zająć myśleniem nad sytuacją, w jakiej się pan znajduje?! - Była poirytowana tak nieodpowiedzialnym zachowaniem mężczyzny.
     - Po dziewiętnastu latach całkowitego bycia niewidzialnym dla wszystkich i wszystkiego jedyne co miałem do roboty, to obserwowanie ciebie i twoich pożal się Merlinie przyjaciół. Teraz nareszcie mam okazję w końcu komuś podokuczać, a że jest to gryfonka i do tego ty, Granger, jeszcze większą daje mi to satysfakcje. - Na twarzy miał złośliwy uśmieszek, a Hermiona w sercu niewyobrażalną ochotę ztarcia mu go.
     - Jest pan niemożliwy... I że Minerwa dawała sobie radę z panem przez tyle lat. - Pokręciła głową i nagle coś sobie uświadomiła. - Minerwa! Może ona będzie miała jakiś pomysł!
     - Nawet nie waż się jej powiedzieć! - Krzyknął na nią całkowicie poważny Snape. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Wciąż nie może sobie poradzić z moją śmiercią, więc jak odbierze fakt, że jestem tu cały czas, tylko, że jako duch?
     - Przynajmniej znów będzie mogła z panem porozmawiać...
     - Świetnie! Po czym poryczy się jak głupia nastolatka i ZNÓW załamie! Nie wystarczy ci to, co widziałaś po śmierci Dumbledora? Albo po mojej śmierci, gdy się o tym dowiedziała? Czy po śmierci Lucjusza? Ile jeszcze chcesz jej dorzucać na barki? - Był spokojny, ale stanowczy. Hermiona widziała na jego twarzy, że bardzo przejmuje się stanem swojej przyjaciółki. Zrobiło jej się głupio, że doprowadziła do takiego myślenia.
     - Dobrze, rozumiem, nic jej nie powiem. Tylko niech mi pan coś obieca. - Wpadła na kolejny genialny pomysł. Snape przewrócił zmęczonymi oczami. - Przestanie pan w końcu utrudniać sytuacje!
     Jej były profesor znów parsknął po czym kiwnął leniwie głową. Hermiona skrzyżowała nogi i zaczęła wpatrywać się w jeden punkt. Jej myśli zaczęły krążyć wokół wszystkiego co wiedziała na temat duchów, zaklęć i samego Severusa Snape. Co jakiś czas zadawała pytania Severusowi, na co ten widocznie gryząć się w język odpowiadał zgodnie z prawdą. Mimo najszczerszych starań Hermiona nie była w stanie nic wymyślić, każda jej teoria została obalona. W pewnym momencie poczuła ogromne zmęczenie, wycieńczenie organizmu. Zaczęła przymykać oczy i zmieniać pozycje.
     - Granger, dobrze się czujesz? - Spytał nagle, jakby od niechcenia Snape.
     - Tak, wszystko jest w porządku. Tylko głowa mnie trochę boli, ale to nic... - Jej odpowiedź była powolna i senna.
     Po kolejnej chwili ciszy i łapania się przez Hermionę za brzuch i głowę mężczyzna westchnął ciężko.
     - Granger, idź do kuchni. - Rozkazał jej, a ona spojrzała na niego zdziwiona.
     - Po co?
     - Może po jedzenie. Chyba nie wiesz, że jest to konieczne do przeżycia. Won do kuchni! - Warknął na nią, ale ona wciąż patrzyła na niego otępiałym wzrokiem. - Cholera, dziewczyno, idź coś zjeść. Od śniadania nic nie jadłaś, a wczoraj też ledwo co.
     W końcu Hermiona podniosła się z łóżka i powoli przedostała się do kuchni, a Snape za nią. Dziewczyna chwyciła leniwie za drzwiczki lodówki, otworzyła je po czym wyjęła masło, jajka i olej. Z chlebaka wyjęła bułkę. Nastawiła w czajniku wodę i nasypała do ulubionego kubka kawy. Zrobiła sobie bułkę z pomidorem i bazylią, a po jednym gryzie poczuła prawdziwy głód i w tempie ekspresowym zjadła ją całą. Po zaspokojeniu tak prozaicznej potrzeby odwórciła się do znudzonego Snape bacznie obserwującego jej poczynania. Uśmiechnęła się pod nosem.
     - Miło z pana strony, że się pan martwi. - Postanowiła się z nim podroczyć wiedząc, że będzie wszystkiemu zaprzeczał.
     - Jesteś mi niestety potrzebna. Sam na pewno nie dowiem się jak wrócić przed wrota. - Odparsknął, ale i przez jego postawę przemawiało zmęczenie całą sytuacją.
      - Chwila, jakie wrota? - Hermiona wyłapała najważniejszy moment z wypowiedzi Snape.
     - No tak, żywi nie wiedzą prawie nic o zaświatach... - Parsknął.
     - Jak pan chce, bym panu pomogła, skoro pomija pan takie istotne rzeczy!? Niech mi pan natychmiast opowie wszystko co się tam działo. - Rozkazała podenerwowana.
     - Nie.
     - Słucham? - Dziewczynę bardzo zdziwiło zaoponowanie, sądziła, że po prostu mu to umknęło.
     - Nie dziś, Granger. Dziś już nie jesteś w stanie myśleć. - Odparł i wzruszył ramionami. - Nie jest mi potrzebny źle działający kujonek. Idź spać. - Rzucił cierpko.
     - Ale profesorze...
     - Nie dyskutuj ze mną dzieciaku. - Warknął przyjmując swoją nieznoszącą sprzeciwu minę.
     Hermiona zrozumiała, że po pierwsze nic nie zdziała dalszą dysputą, a po drugie Snape rzeczywiście miał racje. Dopiła kawę i podążyła do łazienki. Westchnęła ciężko widząc wciąż nie posprzątany bałagan i machnęła różdżką. Wszystko wróciło na swoje miejsce, a ona nalała do wanny wody. Rozebrała się i stanęła jeszcze przed lustrem. Skrzywiła się, ale nie wypowiedziała tym razem ani słowwa. Weszła do wanny napawając się ciepłą wodą. Przymknęła oczy i zaczęła się rozkoszować chwilą. Gdy znów je otwarła odruchowo spojrzała w bok. Przeraziła się uświadamiając sobie, że przecież Snape stoi pięć metrów dalej. Ale nie przyglądał jej się. Patrzył w lustro i widziała, że patrzył na siebie. Zaczęła się zastanawiać, czy o czymś rozmyśla, czy może po prostu nie chce być aż tak podły i patrzyć na nią. W momencie jego wzrok odbił się w lustrze i pojawił się kpiący uśmieszek.
     - Rozumiem, Granger, że jestem interesującym obiektem rozważań, ale nie musisz się tak na mnie patrzeć. - Odparł a ona się zarumieniła. Schowała się głębiej w wodę starając się zakryć wszystkie części ciała.
     - Póki co muszę nauczyć się żyć z panem pięć metrów obok...
     - Ja już się przyzwyczaiłem. - Jego lekko przeźroczyste ciało zasiadło na desce klozetowej. Patrzył na nią rozbawiony.
     - To naprawdę jest bezczelne. - Czuła palące policzki jak jeszcze nigdy w życiu.
     - Jak sama stwierdziłaś, musisz się nauczyć z tym żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz